Kliknij przycisk i otwórz MENU >>
dzieci wojny

12 grudnia w Collegium Polonicum odbyło się spotkanie, które było okazją do wysłuchania wspomnień o II wojnie światowej dwóch słubiczanek – Elżbiety Mikołajczyk i Emilii Kubzdyl. Było dużo wzruszeń i bolesnych historii.

Wieczór z biografią Dzieci Wojny to wydarzenie organizowane co roku przez oddział terenowy w Słubicach Związku Polskich Dzieci Wojny. Biorą w nim udział osoby, które jako dzieci doświadczyły tragedii II wojny światowej i chcą podzielić się swoimi wspomnieniami z tego okresu. To rzadka okazja, by poznać historię bezpośrednio od jej świadków.

- Nasze Dzieci Wojny, które niestety już opuszczają nasz świat, stanowią klamrę społeczną całego naszego regionu - wyjaśnia dr K. Wojciechowski, który zajmuje się m.in. spisywaniem i gromadzeniem wspomnień biograficznych w stowarzyszeniu My Life – erzählte Zeitgeschichte e.V. - Dawały zawsze poczucie, że są w życiu trwałe wartości, których dzisiejszy świat nie ceni: obowiązek, wysiłek, rodzina, wspólnota narodowa, państwowa i lokalna, a także odwaga udania się w nieznane, by rozpocząć nowe życie - dodaje.

Bohaterkami wieczoru były Elżbieta Mikołajczyk oraz Emilia Kubzdyl. Obie przyjechały do Słubic, kiedy wojna jeszcze trwała. E. Kubzdyl nie doczekała jednak odczytu swojej biografii, ponieważ zmarła w listopadzie tego roku. Katarzyna Kochańska z Collegium Polonicum, która współpracuje z dr K. Wojciechowskim i spisała jej historię, wspomniała, że sytuacja ta podkreśla wyjątkowość tworzenia wspomnień biograficznych i ich wagę. Fragmenty biografii E. Kubzdyl przeczytał zgromadzonym dr K. Wojciechowski (prezentujemy je poniżej).

Same odczyty to nie wszystko co czekało na gości wieczoru z biografią. W trakcie spotkania odbyły się także występy artystyczne – dzieci ze słubickich szkół muzycznych zaśpiewały piosenki patriotyczne, na fortepianie zagrał Maciej Piechowiak oraz Konrad Walerski, który w drugiej części wydarzenia przedstawił także wykład pt. „Ziemie Odzyskane i Kresy Wschodnie po 1945 roku”. Całość poprowadzili wspomniani dr K. Wojciechowski i K. Kochańska. Wśród gości byli m.in. Augustyn Wiernicki, prezes Ogólnopolskiego Zespołu Koordynacyjnego Związków i Stowarzyszeń Polskich Dzieci Wojny, burmistrz Słubic Mariusz Olejniczak i przewodniczący Rady Miejskiej Grzegorz Cholewczyński.

Poniżej fragmenty wspomnień.

Emilia Kubzdyl

Pamiętam wielki krzyk w domu. Akurat zasiadaliśmy do obiadu. Nagle wpada do domu któraś z moich sióstr i mówi: „Chodźcie, zobaczcie, tatę chcą rozstrzelać!”. Wszyscy wybiegli z krzykiem i płaczem. Tatuś miał ręce związane z tyłu. Stał oparty o słup i bramę, którą wjeżdżało się na podwórko. Naprzeciwko niego, na drodze, stał motor z przyczepą, w której siedział kierowca. Dwóch młodych esesmanów, to byli volksdeutsche, młode chłopaki, którzy znali mojego ojca, czytało mu po polsku listę zarzutów. Tata tylko raz się odezwał, mówiąc „Ale żadnemu Niemcowi krzywdy nie zrobiłem”. No ale oni dalej swoje. Mówili, że mają rozkaz rozstrzelania. Tata zaczął tłumaczyć się po niemiecku. Świetnie znał niemiecki. Kiedy jeszcze mówił, na podwórko zajechał Dalbke Meier [przyp. znajomy Niemiec, tamtejszy zarządca]. Do dzisiaj widzę, jak wpada z impetem, ciągnąc lejce. Koń staje dęba, z pyska leci mu piana. Wyskakuje z gokarta i krzyczy coś po niemiecku do żołnierzy. Wziął dokument, który trzymali w rękach. Zaczął go czytać i dyskutować z nimi. Skąd się tak nagle pojawił? Któryś z sąsiadów dostrzegł, co się dzieje i pojechał do zarządcy. Zarządca tatę bardzo lubił, dlatego tak szybko przyjechał. Tłumaczył im coś po niemiecku długo, aż wreszcie odjechali.

Chodziłam do szkoły do momentu wywiezienia nas, do grudnia 1940 roku. Niemcy wysiedlali mieszkańców zamożniejszych gospodarstw. Już pierwszą turę wywieźli, aż przyszedł czas na nas. Nasze gospodarstwo upatrzył sobie Niemiec o nazwisku Reinman. Przyjechał, pokazał na nasz dom, i trzeba było nas wyrzucić. Dalbke Meier uprzedził nas, że coś się szykuje. Powiedział „Ludwik, będziesz wywieziony”. Byliśmy liczną rodziną. Tata martwił się , jak sobie poradzimy. Powiedział, że nie damy rady, nie powinniśmy wyjeżdżać wszyscy. Dlatego wynajął w domu naprzeciwko nas pokoik, w którym zamieszkali najstarszy brat i najstarsza siostra ze swoim synkiem i młodszą siostrą. Dał do tamtego gospodarstwa krowy i świnie. Tak cztery osoby zostały. Dalbke Meier uprzedził nas też przed samym wyjazdem: „Dziś o 12.00 raus”. Mama poszyła nam worki, doszyła na nich szelki. Mieliśmy wszystko przygotowane. Trzeba było zostawić rodzeństwo, rozstać się. Jest północ. Kołatanie do drzwi. Nie spaliśmy, już wiedzieliśmy. Czekali 10 minut, potem weszli do środka.

Transportem dojechaliśmy do Łodzi. Nie wiem, czy dojechaliśmy rankiem, czy wieczorem, na pewno był półmrok (…). Wwieźli nas przez miasto za jakąś czerwoną bramę. Okazało się, że to były tereny fabryki przy ulicy Piotrkowskiej, które należały do Żydów. Pamiętam do dziś ten moment, kiedy wjechaliśmy na podwórze tej fabryki. Wysiadamy, po prawej stronie stoi strażnica, a dalej widać budynek, w którym zamkniętych było kilka osób. Może byli to właściciele tej fabryki? Krzyczeli, płakali, bili pięściami w okna, w szyby, leciała krew. Byliśmy w szoku. Stamtąd od razu zaprowadzili nas na halę, która była wielka jak stadion. Na środku stały bardzo duże słupy podtrzymujące dach, a dookoła były porozstawiane maszyny włókiennicze, na których jeszcze wisiała wełna. Na podłodze był beton. Kiedyś rzucono trochę słomy, ale jak my weszliśmy, z tej słomy została już tylko sieczka, przez którą widać było beton. Tak nas wszystkich upychali. Kolejno dowozili ludzi. Było nas tam pełno. Ale zanim trafiliśmy na tę halę, musieliśmy przejść przez tzw. czyściec. Była to hala, w której prowizorycznie wydzielono dwa pokoje. Pomiędzy nimi zostawiono korytarz. Dzielono kobiety osobno, mężczyzn osobno. Tu odbywała się rewizja osobista. To był bardzo przykry widok. Stał tam długi stół pełen złota. Dwie, wysokie, okropne Niemki brały do kontroli każdą osobę po kolei. Widziałam, jak jedna starsza pani nie mogła odpiąć sobie kolczyka, więc ta Niemka szarpnęła za kolczyk i tyle. Ucho rozerwane, krew leciała. U nas zawsze mama, gdy piekła chleb, w końcówkę jednego chleba upychała pieniądze, a tata dał do szewca, do przerobienia, jeden but. Pod zerówką miał ukryte pieniądze. Przeszliśmy rewizję bez niczego. Nie mieliśmy złota. Mama miała włosy związane w kok. Rozwinęli jej ten kok i sprawdzali, czy czegoś nie ukryła. U taty mężczyźni rozerwali but, ale akurat nie ten. Kiedy wyszliśmy z hali, zobaczyliśmy płot z drabinek. Znowu oddzielono mężczyzn od kobiet. Pomiędzy stała komisja i oceniała, kogo wysłać na roboty do Niemiec. Za ten płotek wzięto mnie i starszego brata Stanisława. Nade mną była dyskusja, bo jednak byłam trochę za młoda. Ostatecznie byłam cofnięta do rodziców. Brat został wywieziony do Niemiec, trafił do majątku koło Wrocławia, a my na wcześniej wspomniana halę fabryczną. Wieczorem była rozpacz. Po ścianach łaziło robactwo. Nikt nie chciał się położyć, bo robactwo wchodziło w uszy, w usta. Mama zawiązywała nam jakieś powłoczki pod szyją, żeby to robactwo nie wchodziło nam do buzi.

Elżbieta Mikołajczyk

Moi rodzice pochodzili z Łodzi. Okres wojny spędzili w obozach. Nie da się opowiedzieć, jak ich traktowano. Były to obozy pracy, które mieściły się na terenie fabryk w Łodzi (…). Później zostali skierowani do Piły, a stamtąd na granice zachodnie do Polski, w grupie operacyjnej, w celu zagospodarowania ziem na wschód od rzeki Odry, tzw. Owczary Frankfurt, dzisiejsze Słubice. Był to maj 1945 rok. Wciąż jeszcze trwała wojna. Rozpoczęły się wysiedlenia. Miasto było jeszcze zamieszkałe przez Niemców. Berlin się bronił, Słubice chciano wysadzić. Chcieli to zrobić Niemcy, którzy jeszcze tu mieszkali. Część Niemców już się wyprowadziła. Wielu kazano opuścić swoje domy i mieszkania tak, jak stali. Niektórzy, zwłaszcza starsi, nie mogli się z tym pogodzić. Czasami, opowiadał tata, znajdowano partie ciała wiszące na paskach od spodni. Trzeba było ich zdejmować i chować.

W Słubicach na początku było dużo pustostanów. Dopiero potem, z czasem, domy zostały zasiedlane. Pamiętam też, jak wyburzano część budynków, żeby zrobić główną ulicę, dwupasmówkę. Kiedyś w tym miejscu stały bloki, młyny.

Przedstawiamy zdjęcia z tego wydarzenia udostępnione przez Gminę Słubice.

Spodobał Ci się artykuł? Daj lajka i udostępnij dalej. Dziękujemy :)

Chcesz dodać komentarz do artykułu? Zaloguj się lub zarejestruj swoje konto na portalu.